Po miesiącu opuściłam PNG i dostałam się do kolejnej PAPUY- w teorii należącej do Indonezji w praktyce Papuasi ostro walczą o autonomie. Wszystko dzieje się w wielkim sekrecie ponieważ wojsk indonezyjskich jest w okolicach coraz więcej. Sama Jayapura czy Sentani przypomina mi azjatycką dzikość- korki, motocykle, klaksony. To już zdecydowanie nie spokojna MUSHU island:). Udało mi się znowu trafić do wspaniałej rodzinki mieszkającej w Sentani niedaleko lotniska. Wszystko dzięki ludziom z Wutung i szczęścia. Na granicy spotkaliśmy właśnie Pana Roberta i jego córkę z maleńką Adelaide, którzy na stałe mieszkają w Sentani. Przyjęli mnie jak swoją i pomogli zorganizować mój pobyt w Papui. Spałam w pokoju z mamą z dzieckiem, a materac był tak krótki, że stopy wystawały mi na zewnątrz. Po raz kolejny dowiodłam, że na Papuaskie standardy jestem za wielka!;-) A mam zaledwie 1,67...Rano obudziła mnie roczna Adelaide, która bardzo chciała ze mna porozmawiąć. Leżała na brzuszku obok i sobie gaworzyła. Mamy już nie było ale zaraz się pojawiła gdyż malutka spała bez pampersa i powiedzmy...nie zdązyła do toalety...:) może to właśnie ten specyficzny zapach mnie obudził?;-)