Święta spędza się najlepiej w rodzinie;-). Moja rodzinka po drugiej stronie świata ale za to w PNG miłośc otaczała mnie z każdej strony. Zaproszenie mojej rodzinki z wioseczki BIK MUSHU przyjęłam i jako pierwsza biała dziewczyna żyłam u nich prawie 2 tygodnie. Ten czas pozwolił mi jeszcze bardziej zagłebić się w życie na rajskiej wysepce i poznać głębiej ich wielkanocne obrzędy. Malowania jajek nie było ale pierwszy raz w życiu zrobiłam typową palmę z liścia palmy i uczestniczyłam z całą wioską w procesji niedzieli palmowej. Była też wielka msza z udziałem polskiego księdza Pallotyna- Ojca Pawła- POZDRAWIAM TU JEGO BARDZO SERDECZNIE! Każda część mszy zawierała tradycyjny obrzęd- śpiewy, tańce i TE STROJE! Wspaniale. Do tego w niedziele wielkanocną zorganizowałam wielką imprezę w BIK MUSHU. Ponieważ była to dla mnie ostatnia noc, zgromadzeni ludzie przynieśli mnóstwo jedzenia i po wielkiej uczcie zaczęły się tańce. Małe radio na 8 wielkich baterii dało radę i przez dobre kilka h do 1 w nocy tańczyliśmy do papuaskich hitów. Na początku nieśmiało, a potem każdy trochę się poruszał;-). Cała wioseczka zebrała się aby mnie pożegnać. Niesamowici ludzie.
Na sąsiedniej wyspie KAIRIRU ekipa kilku mężczyzn z BIK MUSHU buduje od kilku miesięcy żeński akademik. Wybrałam się więc z chłopakami rano na ląd gdzie mieliśmy odebrać drewno. Filipińsko-Malezyjska firma zajmująca się wycinaniem drzewa jednym słowem przycięła...Zwodzili ich cały dzień i koniec końców drewna z lasu nie przywieziono, a my po całym dniu czekania wróciliśmy wieczorem na Mushu. Z czego silnik jednej łodzi po drodze padł i trzeba było ją holować. PNG TIME jak to mówią no i PNG STYLE. Jak nie dziś to jutro, a może nawet pojutrzu lub w przyszłym tygodniu...Nie dziwne, że akademik budowany jest od dobrych kilku miesięcy i...KOŃCA NIE WIDAAAAAĆ!;-)
Podczas mojego pobytu na wyspie miałam okazje pochodzić po dżungli i żyć jak lokalna papuaska. Pomagałam w myciu SEIGO/SAK SAK, łowiłam ryby, a do kąpieli czy na pranie chodziłam na środek wyspy z lokalnymi kobietami. Aparat towarzyszył mi też w dżungli, a dzieciaki tak się wczuły w mój obiektyw MAKRO, że zaczęły przynosić różne egzotyczne cudeńka. Jaszczurki, pająki, owady i inne zwierzątka, które możecie zobaczyć na zdjęciach.
Nie mogę zapomnieć o BETELU- lokalnej używce- papuaskiej hubba bubba, która barwi żeby Papuasów na ostrą czerwień! Wampiry otaczali mnie tam z każdej strony;-) Orzech betelu obficie rośnie na wyspie, a żuje się go z pałeczką mustard i skruszonym wapniem (tak tak wapno...). Długotrwałe żucie betelu powoduje utratę zębów, a nawet raka dziąseł czy ogólnie buzi. Masakra. Szczególnie, że nawet dzieci żują orzech betelu. Po każdym posiłku podawany jest betel i żuje się go na każdym kroku. Musiałam i ja spróbować. Każda część ciała mówiła mi- WYPLUJ TO!! Musze przyznać- obrzydliwe... wolałabym zjeść jakiegos chrupiącego robaczka...;-)
W każdym miejscu, gdzie się nie pojawiłam wszyscy wołali na mnie MINDUA WALE TAGUA- czyli z tok ples MUSHU WHITE MERRY czyli z tok pidgin- BIAŁA DZIEWCZYNA WYSPY MUSHU. Nikt już na mnie nie mówił Karolina, a ta 3-członowa fraza stała się moim przezwiskiem. Ludzie bardzo się do mnie przyzwyczaili i traktowali mnie jak swoją! Niesamowite uczucie jak można zaaklimatyzować się u zupełnie innej kultury i przezywać ich zwyczaje jak swoje. Uczono mnie ich lokalnego języka tok ples, który mieszałam później z tok pidgin. Bombowa mieszanka podobała się lokalnym;-).