Ostatnie dni na Santo były bardzo intensywne, niezapomniane i jak zwykle pełne przygód. Z lotniska w Pekoa dostałam się mini-busem do wioski Port Olry leżącej na północnym wschodzie wyspy- 70km od lotniska. Bungalow Tarcisiusa (znaleziony dzieki Aśce;)) TENKYU TUMAS Kochanie- a na dole zdjęcie dla Ciebie:) ) położony był nad samą iście rajską piaszczystą plażą z widokiem na kilka niezamieszkałych wysp. Śniadanie serwowane na samej plaży, skąd można było obserwować żółwie nabierające powietrza nad turkusową taflą wody… coś cudnego…
Z właścicielem bungalowu wybraliśmy się rowerami na inną rajską plaże w Lonnoc oraz zanurkowaliśmy we wspaniałej BLUE HOLE- czyli krystalicznie niebieskim ‘jeziorze’, których na wyspie aż 7!. Kolor nie do powtórzenia z reszta zobaczcie na zdjęciach. Po drodze zatrzymaliśmy się u lokalnej rodzinki pani Kornelii, przesyłając pozdrowienia od mojej koleżanki, która odwiedziła to miejsce rok temu. Cała rodzina była bardzo zdziwiona ale tak miła, że zaprosiła nas na wspaniały lunch. Cudowni ludzie.
W ostatni dzień mojego pobytu na Vanuatu postanowiłam wybrać się do jaskini Millenium Cave. Lot wieczorny o 19.10 więc cały dzień na eksploracje. Nigdy czegoś takiego wcześniej nie doświadczyłam i szczerze polecam wszystkim, którzy kiedyś dotrą na Espiritu Santo. A więc nie dość, że trek po dżungli, schodzenie po drewnianych drabinach, w górę, w dół, wskakiwanie do krystalicznie czystych basenów, chodzenie po pas w wodzie, potem przejście przez 200m jaskinie, z latarkami w ręku. Ciemno to mało powiedziane, a szum wody i stąpanie w ciemności po kamieniach w rzece potęgowały adrenalinę i podniecenie. Końca nie było widać, a wysokość jaskini dochodzi nawet do 50m! Nad głowami latały nietoperze, a wolnym krokiem i totalnym skupieniem nad każdym stąpnięciem szło się dalej mijając nawet 10m wodospad- nad głowami. W-O-W. Potem krótki odpoczynek na lunch i znowu w drogę! Tym razem skakanie z kamienia na kamień przy rwącej rzece…2 razy byłam bliska porwania przez wodę…Raz się tak poślizgnęłam, że nasz 18letni przewodnik ciągnął mnie za ręce, a inny turysta podał mi nogę;-)) aby mnie nie wciągnęło! Oj nie powiem trochę serducho biło…a dziś na udzie mam mega pamiątkę w postaci siniaka! Przechodzenie nad, pod skałami, trzymanie się łańcuchów i koniec końców płynięcie w rzece przez kanion…Nasz młody przewodnik kokosem karmił ryby, które towarzyszyły nam do samego końca. Coś niesamowitego. Dla tych którzy po raz pierwszy wchodzą do jaskini maluje się twarz- respekt dla świętego miejsca, w którym prawdopodobnie żyje jakieś bóstwo- kastom. Powrót do wioseczki mokrym, nogi całe w błocie, a ja od razu na lotnisko;-))). Musiałam się do porządku doprowadzić, co by mnie do Australii wpuścili!:-)))
Na sam koniec chcialam zakupic sobie CD z muzyka Pacyfiku. Wyobrazcie sobie ze mialam ostatanie 500VATU (kilka dolarow). Na lotnisku w sklepie z plytami cena CD mnie przerazila- 2500VATU!!! Po krotkiej rozmowie z milym Panem Ni-Vanuatu zapytalam czy by mi jednak nie sprzedal tego dysku za ostatnie moje pieniadze. Nigdy bym sie nie spodziewala, ze ktos by sie zgodzil na taki uklad! A jednak:))) Banan z twarzy nie zszedl mi do dzisiaj:)))
11 dni pełne przygód, wspaniałych ludzi…MI MAS COME BACK VANUATU!