Mimo północy i kompletnej ciemności, kamienista plaża w wioseczce w Pangi była zapełniona tubylcami. Nieliczni posiadali latarki więc mało co było widać (w wioseczce jest kilka generatorów, których i tak mało się tu używa- nie ma potrzeby…). A więc poznany na statku mieszkaniec wioski pomógł mi znaleźć w tej ciemności Clementa, który ze swoja rodziną prowadzi maleńki bungalow dla podróżników. Drewniane łóżko z cienkim materacem, moskitiera, nawet toaleta była i prysznic- luksus! Rano okazało się, że nawet jedzenie wliczone w cenę (i jak tu zrzucić zbędne fałdki?). Clement okazał się wspaniałym człowiekiem, a jego rodzina- mama Evelyn, 20letni Tema, 18letnia Dievina (akurat w 8m-cu ciąży), 12letni Brindon i moja mała kompanka 9letnia Mali traktowali mnie jak swoja:)
Wioseczka liczyła może ze 100osób (wliczając dzieci, na Vanuatu 50% populacji ma poniżej 15lat (zaledwie 2% powyżej 60lat!)), kilka bambusowych domków, wódz i 2 KAVA bary:), do tego 2 sklepiki, szkoła podstawowa i mini klinika (do której schodzą się z okolicznych wioseczek). Jak w prawie każdej większej wiosce był kościół. Na Vanuatu 90% społeczności wyznaje chrześcijaństwo, wszystko za sprawą misjonarzy, którzy nawracali i wciąż nawracają lokalne społeczności na tą wiarę. Sukces misjonarzy wiąże się z tym, że lokalne legendy i wierzenia ni-Vanuatu są bardzo podobne do tych biblijnych. Mitologia południowych wysp miała boga węża, który był powiązany ze śmiercią. W innych miejscach wierzono w Sem-Sem/ Saratau- imię pochodzące od Szatana, a stwórca Tagaro/Tahara dla wielu wyspiarzy brzmiał jak Jehowa. Na wyspach od wieków wierzono w podobną historię o Adamie i Ewie i zakazanym owocu. Wciąż jednak daleko od plaży, kilka h marszu w głąb lądu znajdują się nietknięte przez cywilizacje wioski, które rządzą się swoimi prawami. Tam wciąż żyją kanibale, którzy jak dawniej ci z wyspy Erromango zjedli pierwszych misjonarzy w 1839 roku. Dotarcie do tych wiosek nie jest łatwe, a ludzi żyją tak jak ich przodkowie chodząc w tradycyjnych strojach zwanych nambas- czyli zrobionych z naturalnych produktów- mężczyźni mają przepasany dookoła bioder pas z bambusową ‘torebką’ na penisa, a kobiety w słomianych spódnicach, pół nagie noszą naszyjniki, zrobione z krzewów.
W Pangi niestety nikt tak nie chodził ubrany ale poznanie wiejskiego życia było równie ciekawe. Dzieci zabierały mnie na spacery do dżungli i do leżącej na wzgórzu z pięknym widokiem na Ocean wioski, gdzie na 10 dzieci, 3 rozpłakała się przy pierwszym spojrzeniu na mnie i nie przestała nawet gdy byłam już w drodze do Pangi…To musiało być dla nich traumatyczne przeżycie…Zmartwieniem tutejszych ludzi jest głównie to co będzie kolejnym posiłkiem. A jedzenia dookoła jest mnóstwo. Na Vanuatu nie ma bezrobocia, bo tu każdy czymś się trudni- zbieranie kokosów, łowienie ryb, prowadzenie pola, taro, trzcina cukrowa i niezliczone ilości owoców, do tego polowanie na dzikie świnie. Tak więc wszystko obraca się dookoła jedzenia jak i w naszym świecie. A więc mała Mali i jej brat zabrali mnie na łowienie krewetek. Myślałam, że tych morskich, a tu się okazało, że po h 'spaceru' w błocie znaleźliśmy się na wielkiej plantacji lokalnego warzywa taro. A tu między krzewami rzeczka i rzeczne, a raczej błotne KREWETKI!!! Po pas w wodzie ale zdjęcia są. Dzieciaki są niesamowicie zręczne, szczerze nie wiem jak oni w tym błocie wypatrywali krewetki ale w przeciągu 1,5h udało im się złapać 17!:) Potem było łowienie ryb ale już w Oceanie. Brindon aby nie zgubić haczyków włożył je sobie do lokowanych włosów, ale przy wyjmowaniu jeden haczyk wpadł w błoto, a drugi urwał się przy trzeciej rybie. Kolacja była ale tylko dla maluchów;).
Tutejsze życie to zupełnie inny świat. Wielodzietne rodziny troszczą się nawzajem o swoje dzieci. Starsze dbają o te młodsze dorastając bardzo szybko. Widok malucha z wielką maczetą nie dziwi, bo już od małego trzeba uczyć się jak znaleźć jedzenie w dżungli. Kobiety zajmują się domem, a mężczyźni to wojownicy, polujący na świnie i na każdym kroku pokazujący swoją siłę. W domu Clementa co chwila pojawiało się jakieś nowe dziecko. Tu każdy pomaga sobie nawzajem i dzieli się tym co ma. Głównym językiem na Vanuatu, jak już wcześniej pisałam jest Bislama, jednakże na samej wyspie Pentecost mówi się w 3 innych językach (płn., centrum, płd.) przy czym na południu dominuje język SA. W tym języku obcokrajowca określa się jako ‘asalsal’ co oznacza przybywający żeglarz, tak jak pierwsi biali, którzy dotarli na Vanuatu. Wypowiadanie tego słowa przeze mnie zawsze wywoływało uśmiech na twarzach lokalnych. Asalsala zdziwiło, kiedy w wiosce rozległ się hałas generatora. W jednym z szałasów włączono kreskówkę i pół wioski zeszło się aby wspólnie zasiąść przed TV. W Pangi były 2 samochody i 2 telewizory, przy czym żadnych kanałów, a jedynie odtwarzacz DVD. Telefon nie działał przez cały czas mojego pobytu w wiosce ale rok temu wprowadzono na Vanuatu sieć komórkową, która powoli zmienia tutejsze życie.
W wiosce poznałam mężczyzn uczestniczących w rytuale NAGHOL (o tym dokładniej na następnej stronie). W Pangi przygotowywali się oni do niedzielnego rytuału, który tak naprawdę był przygotowywany dla 3 tyś. turystów przypływających gigantycznym promem OCEAN DAWN z Australii. Cała wioska sprzątała plaże, ścinała trawę i zbierała liście. Perspektywa oglądania naghol z tysiącami białych twarz wychodzących z promu nie była mi na rękę…więc postanowiłam pojechać na północ do wioski Lonorore gdzie zbudowano identyczną wieżę…
CENY:
1AUD=80VATU=2,4zl
Noc z jedzeniem w Pangi- Bungalow Clementa- 1500vatu
Litr benzyny- prawie 300vatu!!!!
Transport bardzo drogi- pick-upem z Pangi do Lonoror- 3000vatu
Wstęp na naghol- 8000vatu!!! (warto spędzić kilka dni w wioseczce, zapoznać się z lokalnymi i nie płacić nic;-))
ps. 12/09/09 ukazal sie w Expressie Bydgoskim moj artykul o magicznych wyspach Vanuatu- serdecznie zapraszam do lektury (oto i linK!:)
http://www.express.bydgoski.pl/look/article.tpl?IdLanguage=17&IdPublication=2&NrIssue=1309&NrSection=100&NrArticle=149193&IdTag=4