Z samego końca Bangladeszu- wyspeki koralowej- St. Martin’s Island- dostałam się na drugi koniec kraju- park narodowy SUNDUBANS- czyli największy na świecie pas lasów/ bagien namorzynowych ciągnący się od Zatoki Bengalskiej 80km w góre kraju.
Wracając z wyspy na noc zatrzymałyśmy się w Cox’s Bazar- czekał na nas ten sam pokój (300T z TV i łazienką;-) rano wyjechałyśmy w stronę Chittagong gdzie spotkałyśmy się z kolegą z CS- Dibarem. Spędziliśmy razem kilka h gdyż dopiero o 17.00 odjeżdżał nasz pociąg do Chandpur (80T- 5h) skąd wsiadałyśmy na pokład statku- RAKIETY- płynącego do Morrolgganj. Po raz kiolejny dzięki portalowi poznałyśmy wspaniałych ludzi, którzy pomogli nam w organizacji naszego ostatniego przystanku w Bangladeszu.
W pociągu do Chandpur byłyśmy dość sporą atrakcją. Przechodzący w wagonie dosłownie zatrzymywali się by na nas popatrzeć, zagadać, a sąsiedzi obserwowali każdy nasz ruch. Jak i w hinduskich pociągach nie da się tu umrzeć z głodu. Nie dość, że wyżywią (sprzedając m.in. owoce, orzeszki, betel, gotowane jajka) to i zadbają o „image” (można kupić longyi- tradycyjną męską spódnice, grzebień lub szalik). Niestety pojęcie o higienie czy ochronie środowiska jest tu mało znane…Obierki od orzeszków lądowały pod nogi konsumentów, a gazety (w które tu wszystko zawijają) zazwyczaj były wyrzucane za okno…Do tego niewiedzieć skąd w połowie podrózy pojawił się nasz osobisty ochroniarz- Bengal z wielkim karabinem w sandałkach ze zmęczoną miną usiadł obok nas i nie opuszczał nas do samego Chandpur…
Na miejscu trzeba było zakupić bilet na statek- RAKIETE płynącą już od 5h z Dhaki. Zakupiłyśmy najtańsze bilety klasa- DECK- czyli tak naprawdę miejsce na pokładzie tzw. SURVIVAL (105T wyruszyłyśmy o 22.00 i po 16h byłyśmy na miejscu). Kabinie zdecydowanie powiedziałyśmy nie. Na pokładzie poznałyśmy mnóstwo miłych Bengali, którzy podchodzili z zaciekawieniem i zagadywali o wszystko. Koc ratunkowy rozłożony i jak inni lokalni położyłyśmy się wśród nich na podłodze pokładowej. Śpiworek, główka na fasolke i dobranoc. Otworzyłam oczy o 7 rano, a nad głową stało chyba z 10osób;) Od rana pytania, rozmowy i sznureczkiem chodzili za nami w stronę łazienki i z powrotem. Śniadanie w kabinie kapitana, który poczęstował nas CHA- herbatką i tam w spokoju spędziłyśmy rejs ową Rakietą;-). Pojedyncze osoby i tak przychodziły by na nas popatrzeć, zrobić sobie zdjęcie ale generalnie było bardzo przyjemnie. Lawirowaliśmy po DELCIE GANGESU wpływając w jej dorzecza i co kilka h zatrzymując się na krótki postój. Promy w Bangladeszu mają funkcje autobusów- szczególnie południowa częśc kraju, która jest praktycznie położona na wodzie. Z tego też względu niesamowicie tu zielono- na rzekach lilie wodne, a na brzegu bananowce i naliczyłam dobre 10 różnych rodzajów palmowców…PIĘKNIE!
W Morrelgonj dostałyśmy się na autobus do Bagerhat (30T) skąd kolejnym autobusem do Mongli (30T). Trafiłyśmy na dwóch najwolniejszych bengalskich kierowców w całym chyba Bangladeszu! Dystans który miałyśmy pokonać w 2h zajęlo nam dokładnie 4h!
JUTRO WIECEJ NEWSOW.
CENY:
Hotel BANGKOK- 2os. bez łazienki- 150T
kolacyjka- ryż, warzywka, nadziewane mięskiem PURI i herbatka- 30T
RAKIETA-klasa DECK- 105T
Autobusy- Morrolgonj- Mongla- 60T