Dzien z naszego zycia w Bangladeszu wyglada troche jak dzien z zycia jakis mega gwiazd...
Jadac riksza nie ma osoby ktora by sie za nami nie obejrzala...A idac ulicami ludzie staja na nasz widok, chca sie przywitac i w wiekszosci wypadkow zawsze ktos nas zaprasza do domow...Tak bylo przez ostatnie 3 dni.
Z Rangpur wyjechalysmy autobusem do Thakurgaon (na malym dworco-postoju autobusowym) juz nas wszyscy znali (dzien wczesniej wyjechalysmy stamtad do Kantanagar). Jak starzy znajomi ze wszystkimi sie witalysmy i po paru slowach w jezyku bengalskim myslano ze plynnie wladamy w tym jezyku:) Jak tak dalej pojdzie to bede mowic perfekcyjnie:)
Zakupilysmy bilety, nasze fasolki wrzucono do bagaznika i jak dzien wczesniej poszlysmy na herbatke i ciasteczka. Juz pamietali, ze ja pije z mlekiem, a Dominika bez i bez slowa podano nam to co dzien wczesniej. Zaraz okrazyli nas ze wszystkich stron i wypytywali, dziwli sie i banany z twarz im nie schodzily na nasze wypowiedziane slowa BANGLADESH SHUNDOR! (czyli PIEKNY BANGLADESZ:)))
W autobusie specjalnie przesadzili innych ludzi abysmy mogly usiasc...o co oczywiscie nie prosilysmy ale jak na GWIAZDY ("ze spalonego teatru";-) przystalo nalezy nam sie to co najlepsze...
W autobusie juz mialysmy fanki- a jedna pani nie odwracala od nas wzroku i wpatrywala sie jak w obrazek, trzymajac mnie za reke, praktycznie na nas lezac:)
W Thakurgaon po raz pierwszy odwiedzilysmy bengalski dom, a zaproszono nas z ulicy... Wszyscy sasiedzi sie zlecieli aby nas obejrzec...Poczestowano nas ciasteczkami i woda (ale trzeba bylo wytlumaczyc ze nasze europejskie brzuszki takiej nie pija- co latwe nie bylo, a urazic nikogo nie chcialysmy). Posadzono nas na krzeslach po srodku pokoju i ze wszystkich stron nas okrazono:). Slowka i zwroty z Lonely Planet sie przydaly, bo przynajmniej mozna bylo sie dowiedziec podstawowych informacji.
Bengalski domek zazwyczaj z bambusa z metalowym dachem, w ktorym zawsze znajduje sie wielkie lozko, telewizor, malutka szafka i zdjecia bliskich. Na zawnatrz sie gotuje tuz obok stajenki z krowka, a caly domek ogrodzony jest plotkiem rowniez bambusowym.
W Dinajpur gdzie sie obecnie znajdujemy mialysmy tour po bengalskich domach, bo odwiedzlysmy ichaz 3!!! Ludzie byli niesamowici, ugoscili nas jak gwiazdy, czestowali wszystkim i praktycznie cale osiedle sie zeszlo... Mimo, ze na pierwszy rzut oka w domach nic nie ma w pierwszym zrobiono nam CHA czyli herbate (ku nieszczesciu Dominiki z mlekiem:) i polozono ciasteczka, w drugi domu dostalysmy mega pyszny obiad- ryz, rybka, warzywka i chrupiacy chlebek...szok! Jadlysmy palcami mimo mozliwosci wyboru sztuccow, a mieszkancy byli niesamowicie zadowoleni, ze jemy jak oni! Potem Panie nalozyly mi na glowe moja chuste (tu muzulmanki chodza z zakrytymi glowami) i byly jeszcze bardziej szczesliwe! Niektore powtarzaly jak bardzo sa szczesliwe, ze przyszlysmy do ich domow...niesamowite:) Potem 3 dom- tam soczek i chyba ze 40 osob w malym pokoju. Cudowna atmosfera, cwiczylysmy bengalski, pokazywalysmy pocztowki i zdjecia z Polski i wszyscy byli bardzo zadowoleni:). Z trudem wyszlysmy, bo chciano do jeszcze jednego domu nas zabrac:).
Cale osiedle zegnalo z nami krzyczac "KHODA HAFEZ"- bye!:)
zyc nie umierac w tym Bangladeszu:)
CENY:
68 TAKA= 1 USD
Nocleg w hotelu NEW HOTEL- hotel VIP;-) brecha:) z lazienka- 200TAKA
autobus do Dinajpur- 50km - 50 T