Myslalby kto schodzac w dol z Namche, ze droga do Jiri prowadzi tylko i wylacznie w dol...nic bardziej mylnego. 5 dni ciezkiego trekku, nawet po 8h dziennie (raz rekord 10h- oczywiscie z przerwami). Nie wiem jak to przezylam ale koniec koncow dalam rade chociaz latwo nie bylo. Przede wszystkim droga przez male osady, pola ryzowe, lasy prowadzila nie tylko w dol ale rowniez i w gore i tak caly czas...masakra. Przykladowo kiedy mialysmy wspiac sie 500m najpierw trzeba bylo 300m zejsc zeby potem wspiac sie 200, zejsc 150, wejsc 400 i tak w kolko!!!MASAKRA! przeklinania konca nie bylo, bo trek do Jiri, a wlasciwie do Shivalayi- pierwszej osady skad odjezdzal autobus, okazal sie bardziej meczacym przezyciem niz ten na sam BASE CAMP!!! Generalnie polecam tylko tym ktorzy kochaja gory, odosonienie i male wioseczki...My juz mialysmy dosc...wiec chcialysmy dojsc i skonczyc jak najszybciej sie da. W sumie mowia, ze normalnie idzie sie 8 dni, nam udalo sie w 5 ale tylko datego, ze motorki w dupkach wlaczylysmy i dalysm z siebie wszystko!!!z reszta jak zawsze...
W Nepalu zawsze pod gorke- za zakretem nic innego jak schody ale nie w dol a oczywoscie w gore!!! Widok bawola z opaska na oczach zapierajacego sie na wiszacym nad rzeka metalowym mostem byl niezapomniany. Biedny, zestresowany bawolek...:)
Innym razem w malej wioseczce konia ubijali praktycznie kamieniami...masakra...
Do tego na tej trasie spotkalysmy zdecydowanie wiecej pijanych Nepalczkow i dzieci, ktore wolaly na nas PEN albo SWEET- mozna miec tak na imie?;-) Brzmialo to zazwyczaj tak:
-Namaste! Namaste! Hello Pen? Sweet? ....
Shivalaya to po Chaplung, Bupsa, Trakshindola, Goyom, Bhandar (nie ma ich tu na geologu) ostatnia miejscowka naszego trekkingu. W KONCU!!! Okazalo sie, ze do Jiri isc juz nie trzea bo mozna stad od razu jechac autobusem do KTM!!! Problem tylko z biletami, ktorych juz nie bylo...ale szczescie nas nie opuscilo!!! Jak feniks z popiolow pojawil sie Pan w naszej lodgy, ktory szukal 2 osob na kupno jego 2 biletow!!!! :)))))))))))) Ponoc na 6osob 4 zeszly z gor i bilety jakby przeznaczone dla nas:)))) YEAH!!! Konca naszych bananow na twarzach nie bylo widac:)))) hehehehe
Maly autoubusik marki TATA (oczywiscie!!) to wielka atrakcja w Shivalayi! wszyscy z domow wychodza jak zajezdza, a jak zatrabi to juz w ogole euforia!!! dzieciaki szaleja! W koncu to chyba jedyny tam pojazd (na razie). Kierowcy to ludzie o niesamowitej mocy:))) Tzw. GOSCIE:)))) hehehe.
Po 16 dniach wzielam cieply prysznic!!!! Oj tak brudu konca nie bylo widac...no bo jak go zmyc myjac sie z kubeczka?;-)
Autobus z Shivalayi odjezdzal o 5.30 ale przynajmniej h lokalni mezczyzni spedzili na wykopywaniu go z mega kolein i ukladania kamieni pod kola...kilka prob i w koncu udana zakonczona zwycieskim klaksonem, ktorych Pan kierowca mial kilka do wyboru!:))) lans lans jak nic. Autobus w dodatku byl szczesliwy, bo na pokladzie bylo 2 mnichow;))) (prawie cos takiego jak BUDDHA AIR;-)
Jakby ktos chcial schudnac zapraszam na oboz wedrowny w Himalaje:)))A szczegolnie na czesc LUKLA-SHIVALAYA:)))))))))))))