Przed wejściem na najwyżej położona malutka osade Gorak Shep (5140m) noc spędziłyśmy w LOBUCHE (4930m). Na tej wysokości co kilkanaście krokow krotka przerwa…Zmeczenie niesamowite. Oddychanie zazwyczaj buzia bardzo już mroznym powietrzem ale powolutku, powolutku wspinanie się coraz wyzej. Nie chciałyśmy skończyć jak niektóre widziane osoby, które „schodzily” w dol na konikach, bo same nie dawaly rady…Nawet raz helikopter zładował po kogos…wiec trzeba było uważać i dbac o siebie co oczywiście robiłyśmy. Generalnie starałyśmy się brac wszystko na luz i nie przesadzac dlatego tez droga z Lukli na sam Base Camp zajela nam w sumie jakies 8 dni, a w dol tylko 3.
Lobuche to generalnie osadka z 6-oma lodgami gdzie nasi wczesniej poznani znajomi z Kraka i Wawy- Ania,Maciej,Kirek zarezerwowali nam miejscowki w dormie (2 duze lozka poziomowe-takie 2 drewiane platformy z materacami dla ok. 10 osob, po 50 rupii- ale za to ile chuchania- jedna z cieplejszych nocy!:) Nigdzie nie było miejsc…Rano pobudka ok.6.00 i już ok. 7.00 w strone GORAK SHEP! Ambicje i plany duze bo na ten sam dzien zaplanowałyśmy dojscie do BASE CAMPU, a na ranek KALA PATHAR (BLACK ROCK) (5550- skad rozciąga się piekny widok na najwyższe gory swiata!). Po dojsciu do Gorak w jednej z lodgy zostawiłyśmy swoje fasolki i ruszyłyśmy z kijaszkami na BASE CAMP (5364m)! Sloneczko nas nie zawiodło i grzalo nas mimo przymrozku. Cala droga z Gorak Shep do Base Campu zajela nam jakies 5h. Malownicza trasa wzdłuż lodowca KHUMBU, pelno śniegu i lodu!:) a ja w moich czerwonych conversach ;-) smiesznie wyglada się na tle tych wszystkich profesjonalnie ubranych ludzi heheh. Sesja z flaga POLSKI (wielkie DZIEKUJE Tacie, który ja załatwił i powrot. Uwierzyc nie mogłyśmy, ze nam się udalo! Sceneria niepowtarzalna, a najlepiej chyba ukazuja to fotki. Na drugi dzien wspinaczka jeszcze wyzej na CZARNA SKALE- KALA PATTHAR- 5550m gdzie szczerze powiedziawszy pizgalo niesamowicie…Stamtąd rozciąga się widok na Everest i inne biale szczyty, lodowiec KHUMBU i zamarznięte male jeziorka. Tybetańskie flagi modlitewne powiewaja na tym mroznym wietrze, a my próbowałyśmy nacieszyc się naszym sukcesem! Tyle dni, wysilku, potu i wyrzeczen aby tam być przez chwilke i chłonąć atmosfere gory, która zabrala już tyle zyc, a jeszcze wiecej pewnie zabierze…Wlasnie po drodze mijaliśmy pomniki na czesc ludzi, którzy oddali zycie za Everest…Mi starczy widok z BC i KP.
Flaga Polski na pamiątkę wisi teraz w jednej z 3 lodgy w Gorak Shep gdzie dumnie kroluje napis „Z BYDGOSZCZY LADEM POD EVEREST”! Może kiedys ktos z was ja tam wypatrzy?
W drodze w dol zatrzymałyśmy się w Pheriche gdzie w naszym guesthousie zatrzymala się schodzaca koreanska ekspedycja na EVEREST! Jeden ze wspinaczy miał cale rece zawiniete w bandaże- odmrożenia, których nabawil się będąc tylko 300m od samego szczytu EVERESTU!!!! Niesamowite było poznac człowieka, który na swoim koncie ma już kilka 7mio i 8mio tysiecznikow…Z tak wielka pasja o tym wszystkim mowil…a mimo tych wszystkich cierpien, odmrozen, zimna na wiosne znowu ma w planach EVEREST…szok...