Jak prawdziwe burżuje do Agry dojechaliśmy prywatnym samochodem. Pan kierowca zatrzymał się na śniadanie w restauracji dla „grubych” turystów i zaraz wytłumaczyliśmy mu idee backpackersów, której nie mógł zrozumieć…nie dziwne skoro wozimy się taksówką….ale to był nasz pierwszy i ostatni raz. Po drodze raczej niecodzienne widoki- załadowany jakimiś roślinkami słoń, kilka małp na łańcuchach i tych dzikich oraz niezliczone ilości „świętych krów” skutecznie blokujących drogę oraz bawołów, a nawet prosiaków (te ostatnie głównie na wysypisku śmieci…)
Zwiedziliśmy świątynie Hariego Kriszny w Madurze- miejscowości w której ponoć urodził się jeden z głównych bóstw hinduizmu. Można by tu spędzić cały dzień szczególnie, że kompleks świątynny to jak park rozrywki- fontanny, jaskinia, sklepy i same wnętrze z malowidłami robi niezapomniane wrażenie (POLECAM!).
Agra to miasto ikony Indii- wybudowanej z wielkiej miłości do kobiety budowli TAJ MAJAL. Bilet na wejście trochę wygórowany-750 rupii, kiedy w tym czasie lokalni płacą jakieś 15 rupii…mała różnica. Najlepiej zobaczyć wschód albo zachód słońca nad Taj Mahalem za darmo;-) jadąc rikszą na drugą stronę rzeki JAMUNY. Jeszcze w zeszłym roku było tam swoiste osiedle mieszkaniowe- z namiotami i dzieciakami grającymi w krikieta…dziś już tylko długi płot i piękny ogród (liczą sobie za wstęp…).
Oprócz słynnego Taj odwiedziłam również BABY TAJ czyli mały grobowiec Mizry Ghiyas Beg pochodzącego z Persji gdzie poznałam rodzinkę hindusek. Dziewczyny obejrzały moje zdjęcia z domku i w prezencie dostały pliczek pocztówek z Bydgoszczy Oj jakie były zadowolone!:)) hehe. Wieczorkiem transport na pociąg do Varanasi, tylko godzinne opóźnienie i 2 min przed odjazdem zmiana peronu a z fasolkami to nie tak łatwo hehe. Pociąg podobny rozłożeniem miejsc do rosyjskiego bądź ukraińskiego tylko, że zamiast 4 kuszetek aż 6. Wagon całkowicie otwarty, plecaki pod głowe, shandy na zakończenie dnia i wspaniały sen do samego rana