Podczas indywidualnej wyprawy wiekszosci rzeczy nie da się zaplanowac i praktycznie czasem plany zmieniaja się z dnia na dzien bądź tez jak w tym przypadku z h na h. A wiec jak z poprzedniego wpisu zauważyliście bilet na autobus relacji KTM-JIRI był już w reku…ale ostatecznie zwrócony i zdecydowaliśmy się na lot do LUKLI, a powrot do Jiri. Musze przyznac, ze nie mogłam uzmysłowić sobie tego ze w tej czesci Nepalu transport publiczny nie istnieje w ogole. Po Pakistanie, gdzie niemożliwe staje się możliwym;-) bylam pewna, ze lot można będzie sobie odpuścić no ale koniec końców lot 30min za 115USD był przezyciem, które ciezko opisac…Z kilku linii lotniczych najtańszymi okazaly się AGNI AIRLINES, chociaz BUDDHA AIR to 100% pewność dolecenia;-) z racji Buddy w nazwie oczywiście;-) hehe do tego jeszcze YETI airlines;-), ale już mniej pewne, bo m-c temu jeden się rozbil (ponoc mgla nie YETI zawinila;-). Rano na lotnisku okazalo się ze nie ma naszych zacnych nazwisk na liscie…ale Pani stwierdzila, ze nas „wscisnie”;-) na ktorys z lotow. Wiec cierpliwie czekamy i obserwujemy zycie na lokalnym lotnisku. Przewozi się tam wszystko- jajka, owoce, warzywa nawet kury! Dopiero mialam się dowiedziec dlaczego?! A wiec od razu z lotniska w Lukli wszystko podawane jest na plecy porterom/ Sherpom- ludziom mieszkającym w tej czesci Himalajow, którzy sa niczym innym jak „lokalnym transportem” tylko ze noznym…Nawet kilka dni ida z towarem wysoko w gory nie tylko po to aby turysta mogl wypic piwko SAN MIGUEL (po jakies 300rupii za butelke) ale również aby inni mogli zjesc jakies warzywka czy w ogole ryz, bo na wysokości 4000m wegetacji nie ma praktycznie zadnej…
Ludzie Sherpa to nie tylko dorośli mężczyźni noszacy nawet do 2-3 razy wiecej niż sami waza ale również dzieci- 14latkowie, 15latkowie, dziewczynki…Ci doświadczeni potrafia nawet do 100kg nieść!!! Nie wierzyłam…tak jak pewnie wy czytający to ale na trasie Lukla-Everest- zacnie nazywanej KHUMBU HIGHWAY-mija się tych ludzi co chwila…i to co zobaczyłam przeszlo moje pojecie o możliwościach człowieka…Szczeke zbierałam przez dobre kilka minut jak po raz pierwszy zobaczyłam starszego Pana w klapeczkach z przeciągniętym pasem na czole i plecach, a na nich wiecej kartonow z piwem niż mogłam sobie wyobrazic…masakra…Z reszta sami widzicie na fotkach…i tak dzien w dzien…w gore i w dol żyjąc na ryzu i uwaga- ZUPKACH CHINSKICH!!!! Chodząc czasem w śniegu, deszczu- jak pogoda pozwoli…Czasem po 10h dziennie zarabiając jakies 600rupii dziennie (przypominam 740 rupii nepalskich to jakies 10USD)… Również jaki „zatrudniane” sa do niesienia toreb roznych ekspedycji które wspinaja się na najwyzsza gore swiata- EVEREST- 8846 m n.p.m! Na szyjach maja wielkie dzwonki wiec ich nadejście jest zaraz słyszane- i dobrze! Można się szybko „schowac” gdzies na boku szlaku- byle tylko przy scianie- nie od strony przepasci, bo nigdy nie wiadomo…
Wracając do lotu…lecieliśmy ostatnia- 7 awionetka z której zaczeto wyjmowac siedzenia aby zmieściło się wiecej towaru…pasażerów- śmiałków;-) tylko osemka! 2 pilotow i jedna stewardessa, która zamiast instrukcji bezpieczeństwa rozdawala cukierki i uwaga- WATE do uszu. W trakcie lotu jak zaczęło ta malutenka awionetka rzucac (mimo mega pieknej pogody!!- nie wyobrażam sobie jakby to było w mgle…) to trzymałam się i okna i siedzenia…pas startowy w Lukli był tak krotki, ze zderzenie ze sciana wydawalo się nieuniknione, a mi cale zycie przeszlo przed oczami…masakra…ale taka pozytywna. Adrenalinka na wysokim poziomie- AGAIN!;-) Praktycznie zaraz po wyjsciu z samolotu rozpoczęliśmy trekking i zaobserwowaliśmy wysoki wzrost cen…Ale o tym za chwilke
Tekst Tomka na pytanie Pani z malej restauracyjki w Lukli, gdzie zjedlismy sniadanie rozwalil mnie:
Pani- „ Where are you coming from today?”
MY- „From Katmandu”
Tomek- „We’ve just landed in your backyard”…)))