Ostatnie kilka dni były napełnione maksymalną dawką adrenaliny. Nepal to niesamowity kraj. Z resztą do tej pory innych nie było;-). Tu nie da się nudzić! Jak nie jazda na dachu lokalnego autobusu (DON’T DO IT AT HOME) jadąc tuż nad przepaściami, które z góry wydają się jeszcze bliżej…do tego trzeba się mocno trzymać, bo tu drogi to takie dziurawe trakty, a kierowca raczej nie przepada za pedałem hamulca…aaaaa no i te zwisające kable i drzewa! Hehehe można stracić głowę…ale w Nepalu to normalne- nie stracenie głowy, a jazda na dachu ponieważ autobusy są tak przeładowane, że nie ma miejsca w środku. Tu nie ma słowa niemożliwe- jak nie ma w środku to jest na dachu- a cena niestety taka sama;-).
Pokhara to miejsce, które chciałabym zobaczyć jakieś 30lat temu kiedy była to maluteńka miejscowość bez asfaltu gdzie w miejscu dzisiejszych guest housów były drewniane domeczki, a na jeziorku same łódeczki rybackie. Teraz tylko Mcdonalda brak, bo 7ELEVEN już prawie powstał;-). Strasznie turystyczna miejscowość, bo jeżeli można zjeść cornflakes-y na śniadanie i nikt nie dziwi się jak pytamy o wypożyczenie skutera na godzinę to o czymś świadczy. Do tego mnóstwo turystów lata na paralotniach (pól h- 70 eurosów…). My wybraliśmy opcje wspinaczki (3h) na górę Sarankhot aby zobaczyć miejsce startu paralotniarzy i widok na pasmo ANAPURNY- niestety chmurki przeszkodziły nam ale sam widok na jezioro FEWA był zacny. A powrót na dachu z górki na pazurki i niezła dawka adrenaliny szczególnie po usłyszeniu klaksonu przed zakrętem… Kolejną dawkę adrenaliny, która sobie zafundowaliśmy to rafting czyli spływ na pontonie w dół rzeki Seti. Oj działo się działo!
Wyruszyliśmy jakoś rano zapakowanym w kajaki, wiosła i inne sprzęty do miejsca startu. Zdziwiło nas trochę kiedy oprócz innych turystów zobaczyliśmy 2 hinduski w sari (narodowy strój) i starszego hindusa (koło 80) ledwo wchodzącego do autobusu. Poszedł joke, że to pewnie kucharki…co się okazało później siedzieliśmy z nimi na jednym rafcie…Masakra! Familia chyba pomyliła wycieczki- zamiast do Wenecji na gondole wybrali rafting w Nepalu…a może wygrali ten spływ w chipsach? Najprawdopodobniej jednak w paczce fajek, bo dwóch z nich ostro jarało…W trakcie spływu jedna z nich wyciągnęła paczkę fajek! Wyobrażacie sobie? Miała szczęście, że była przemoczona, bo inaczej zlądowałaby w sowim pięknym sari w wodzie! Kto na rafting przyjeżdża w sari?! No nic. Trochę się wkurzaliśmy, że pasażerów mamy na pokładzie i ciągle wiosłowaliśmy w sumie za nich też…masakra. Generalnie poziom naszej adrenaliny podniósł się w momencie, kiedy na jednym z ostrych prądów tak nami rzuciło, że straciliśmy kapitana, a Marta i ja prawie nosy na wiosłach połamałyśmy…Mówili nam- wiosło- twoje życie więc zamiast chronić twarz, mocno trzymałyśmy wiosła!;-). Marta będzie miała nepalską bliznę na nosku, a ja na szczęście tylko go trochę poobijałam czego skutki czuję teraz przy smarkaniu…;-). Nocka na plaży prawie pod gołym niebiem- z jednej strony nasz ponton, a z drugiej plastikowa plandeka (foto:)). Ognisko, noc z nepalskim folklorem i polskim;-) w końcu długo oczekiwana ŻUBRÓWECZKA prosto z POLSKI:))) YEAH! (thx to Tomek i Marta!). Wieczorne tańce z lokalnymi dziewczynkami, szczególnie z jedną- Liną- która co kończyła się piosenka mówiła- „ok. Karo the last one, please.” I jak tu dziecku odmówić?!;-)
W trakcie raftingu na jednym z brzegow rzeki zauwazylismy grupe osob ukladajacych drewno na ognisko. Nie bylo to jednak zwykle palenisko a miejsce pochowku - znanego nam juz z Varanasi. Tutaj jak i w Indiach kazda rzeka jest swieta- obok galezi na drewnianych noszach lezalo cialo zawiniete w pomaranczowy calun ze swiezymi kwiatami...Z jednej strony zabawa na raftingu, a z drugiej pogrzeb...zycie....
Zapomnialam dodac jeszcze (troche z innej beczki) ze oprocz kapitana, w innym momencie naszego raftingu zgubilismy rowniez Tomka...wylecial tylem na kamienie(tak nam sie zdawalo). Chojrak z niego taki, ze doslownie minute wczesniej stwierdzil ze nic sie nie dzieje! i voula! mowisz i masz:) Kajakarz go na szczescie bezpiecznie przetransportowal do naszego pontonu!:)
A po raftingu- jakby emocji było mało wskakujemy na dach lokalnego i pędzimy do Chitwan. Tutaj kolejne niezapomniane wrażenia- SŁONIE! Na których zamierzamy jechać, z którymi zamierzamy pływać i z którymi będziemy się bawić…!!!! YEAH!!!
Rafting-2 dni, 1 noc, all included- 70USD
Noc w bungalowie w Chitwan- 500rupii
Elephant safari- 2 h na słoniu w dżungli- 1000rupii za os.
Wejście do parku narodowego Chitwan- 500rupii
Autobus do Katmandu- 400rupii (5h)